piątek, 14 listopada 2014

„W Chinach jedzą księżyc” Miriam Collee


Przeczytałam tę książkę bardzo szybko, ale nie mogłam się zebrać, żeby coś o niej napisać. Lubię przelewać na papier swoje emocje zaraz po skoczeniu ostatniej strony, ale tym razem mi się to nie udało. Minęły jakieś dwa miesiące i po tym czasie pozostało we mnie kilka odczuć związanych z lekturą…

Wspominam ją bardzo pozytywnie. Jest napisana świetnie -  nie mogłam się od niej oderwać. Cieszę się, że Miriam Collee zdecydowała się opisać część swojego życia po przeprowadzce do Chin. Wielu z nas ma równie ciekawe historie, które nigdy nie ujrzą światła dziennego, a szkoda.

Zmagania Niemki z życiem w Chinach i z jej mieszkańcami są jak zmagania każdego z nas z chińskim sprzętem. Ogólnie nie wygląda najgorzej i jest dość tani, ale jak się zaczniesz wdrażać w jego obsługę, to okazuje się, że nie działa tak jak powinien, odpada guzik, brakuje śrubki, w zestawie jest coś innego niż pokazuje opakowanie i nie ma nikogo, kto byłby za to odpowiedzialny. To tak w skrócie  ;)

Myślę, że nie ma sensu opisywać nawet części historii opowiedzianej przez autorkę, bo straci swój urok. Najlepiej sięgnąć po książkę i posmakować Chin.

 „W Chinach jedzą księżyc” chciałabym kiedyś przeczytać jeszcze raz. Dopisałam ją do listy książek, które chciałabym mieć w swojej biblioteczce i mam nadzieję, że niedługo tak się stanie.

Moja ocena: 6/6