wtorek, 5 maja 2015

"Moje zdrowe przepisy" Beata Pawlikowska



Na temat książki ze zdrowymi przepisami nie będę się rozpisywać. Napiszę tak: jeśli ktoś lubi zupy, to polubi również dania proponowane przez panią Beatę, ponieważ przypominają je w smaku, tylko, że są gęstsze.

Plusy takich posiłków: są szybkie do przygotowania, nie wymagają stania nad garnkiem, kupowania produktów, o których nigdy nie słyszeliśmy i nie wiadomo gdzie je dostać, są zdrowe, sycące, niskokaloryczne i podczas ich przygotowania brudzimy tylko 1 garnek.

Minusy takich posiłków: większość to gotowane warzywa z kaszą na różne sposoby i z różnymi dodatkami, ponieważ Beata Pawlikowska nie je mięsa ani nabiału.

Dlatego mnie to dyskwalifikuje, choć bardzo chciałam skorzystać z tych przepisów. Niestety nie znoszę zup ani nic co je przypomina. Nie lubię gotowanych warzyw i nie mogę się przemóc. Surowe jak najbardziej TAK, lekko podduszone TAK, ale nie gotowane. Jednak polecam książkę każdemu, kto nie ma takiego problemu jak ja, bo autorka naprawdę włożyła dużo pracy w przygotowanie tych przepisów (ze zdjęciami), aby były smaczne, dodawały nam energii i wzmacniały nasz organizm.

Smacznego :)

Moja ocena: 4/6

"Wtorki z Morriem" Mitch Alboom


Ta książka podobno zmieniła życie wielu ludzi na całym świecie. Mojego nie zmieniła. Może dlatego, że zawsze wyznawałam swoje wartości, nawet wbrew temu co mówił świat. Wiele osób jednak daje się wciągnąć w te kłamstwa, które promuje świat, chłoną je jak gąbka, a potem się w tym wszystkim gubią.
Jednak zawsze tak jest, że w wartościowej książce zawsze znajdujemy coś dla siebie, choćby jedną myśl. Coś, czego jeszcze nie odkryliśmy, czego sobie nie uświadomiliśmy albo co umknęło nam gdzieś w tym codziennym biegu przez życie. I tak też było w moim przypadku.

Czytałam wiele dużo lepszych książek niż „Wtorki z Morriem”, co nie oznacza, że ta jest kiepska. W tym świecie, gdzie większość goni za lepiej płatną pracą, lepszym samochodem itd., a zapomina o tym, co najważniejsze, powinien tę książkę przeczytać.


Moja ocena: 3/6

„Moja dieta cud” Beata Pawlikowska




„Moja dieta cud” to kolejna część z serii „W dżungli zdrowia”. Jeśli odkryliście w I części dużo dla siebie, to kolejną część również polecam, choć (jeśli o mnie chodzi) nie wstrząsnęła mną tak bardzo jak część I. Może dlatego, że wiele informacji się powtarza, ale wiele jest również nowych, które mnie zainspirowały.

Beata Pawlikowska pisze jak wygląda jej codzienny jadłospis, czym się kieruje przygotowując posiłki, ile ich je, czy lubi śniadania i jakie produkty wybiera. Pisze dodatkowo o tym, ile powinno się spać (bo okazuje się, że to też ma wpływ na naszą wagę) i o uprawianiu sportu, ale (ostrzegam!) – pisze niebanalnie. Nie ma mowy o narzucaniu konkretnych wytycznych, bo organizm automatycznie się przeciw takim nakazom buntuje. Zarówno jeśli chodzi o jedzenie, sen jak i uprawianie sportu. Autorka pokazuje jak samemu dojść do tego, co jest dla nas najlepsze i w jakich ilościach. Pisze, że nie trzeba liczyć kalorii, żeby być szczupłym, bo ile można się tym zadręczać – miesiąc, dwa? A co potem? No właśnie – najczęściej kalorie gdzieś nam uciekają, bo nie mamy czasu i powstaje efekt jojo. Tak więc po przeczytaniu książki można zacząć jeść zdrowo i rozsądnie, a organizm sam się wyreguluje. Będziemy wtedy szczupli i pełni energii bez dużych wyrzeczeń.

„Nie istnieje na świecie coś, co schudnie za ciebie.” – powtarza. Żadne tabletki odchudzające, żywność light itp. Po tych produktach (pełnych sztucznych substancji)  właśnie Twój organizm się rozregulowuje i TYJESZ! Proste. I przetestowane – na samej Beacie Pawlikowskiej J

„Produkty dietetyczne są naładowane syntetycznymi substancjami, które zakłócają wydzielanie leptyny i informowanie twojego mózgu o tym, że już jesteś syty. Teraz wiesz dlaczego ciągle jesz i ciągle jesteś głodny i choćbyś stanął na głowie, to nie możesz schudnąć?”

Beata Pawlikowska mówi, żebyśmy zobaczyli jak państwo i producenci o nas dbają:
„W sklepie masz do wyboru tysiące produktów, z których 99% niszczy twoje zdrowie, bo są pełne chemii.”


Moja ocena: 5/6

„W dżungli zdrowia” Beata Pawlikowska


Zacznę krótko: nigdy żaden artykuł ani żadna książka tak mną nie potrząsnęły jak „W dżungli zdrowia”. Doznałam szoku, olśnienia i przeraziłam się. Czym?

  • Tym, co wrzucam w siebie nieświadomie myśląc, że odżywiam się w miarę zdrowo.
  • Tym, że Unia Europejska zgadza się na używanie przez producentów dodatków do żywności (od jogurtów, przez ryby, słodycze, pieczywo po mięso), które w wielu krajach nie należących do UE są kategorycznie zabronione , bo powodują szybki rozwój raka.
  • Tym, jak producenci oszukują nas stosując zamienniki w nazwach składników (np. zamiast E-ileśtam, piszą skrobia modyfikowana), trując nas (ŚWIADOMIE!), a my jeszcze to kupujemy i napychamy ich kieszenie pieniędzmi, pozwalamy, by ten nikczemny handel się rozwijał.
  • Tym, że kobiety w ciąży karmią siebie i swoje malutkie dzieci, które dopiero się rozwijają, pokarmami, których składniki powodują niszczenie genów swoich i rozwijającego się płodu. A później zastanawiają się skąd u małego dziecka rak, białaczka czy ADHD.
  • Tym, że dajemy dzieciom na prezent słodycze, by ujrzeć na ich twarzach uśmiech, a tak naprawdę podarowujemy im substancje rakotwórcze zamknięte w pysznym batoniku, lizaku lub żelkach.
  • Tym, że 10 lat temu na raka umierał co dwudziesty człowiek, a teraz co trzeci i nikt się tym nie przejmuje.
  • Tym, że lekarze przepisują tabletki antykoncepcyjne, za które kobiety płacą latami, by nie mieć dzieci, a później latami płacą za In vitro, żeby te dzieci mieć. Czy to nie paradoks?
  • Tym, że mamy coraz głupsze społeczeństwo, coraz bardziej otyłe, schorowane i nieszczęśliwe, a podobno nauka i medycyna się rozwija się w zawrotnym tempie, ale nie umie im pomóc. Czy to nie dziwne?
  • Tym, że bla, bla, bla…


Można tak pisać bez końca. I zastanawiać się, czy to oznacza, że wszystko jest złe? Wszystko nie, ale większość tego, co znajdziemy na półkach w sklepach. Niestety trzeba zdać sobie sprawę, że państwo o nas nie zadba i nie zahamuje sprzedaży wielu produktów, które prowadzą nas do ŚMIERCI. A nie zahamuje dlatego, że ma z tego pieniądze, ludzie kupują dużo, za trochę niższą cenę i nakręcają gospodarkę.

To nie są teorie wyssane z palca. Beata Pawlikowska pisze, że gdy jej znajomi szli do kina albo do knajpy, ona zostawała w domu i studiowała trudne fachowe lektury naukowe i typowo medyczne w języku angielskim, by poznać prawdę, a później wszystko testowała na sobie. To, co opisała, to jest wynik tych testów, które trwały wiele lat. Co dokładnie odkryła? Sprawdźcie sami – nie będę Wam odbierać tej przyjemności :)

Ja mogę napisać tylko, że obrzydło mi wiele rzeczy, które wcześniej uwielbiałam, bez których nie umiałam funkcjonować. Teraz małymi kroczkami przestawiam się na zdrowsze jedzenie (bez chemicznych dodatków). I też nie mam czasu, mam małe dziecko i milion obowiązków, ale przeorganizowałam swoje życie i (o dziwo!) ten czas znalazłam :)

I co mnie jeszcze zdziwiło? Porzucasz diety, jesz zdrowo, bez chemii, wszystko, na co masz ochotę, nie chodzisz głodna i co? Twój organizm powoli wraca na właściwy tor. Jesteś pełna energii, pomysłów, nie chorujesz, a Twoja waga POWOLI wraca do normy. Odstawiasz wszystkie suplementy i witaminy i czujesz się zdrowsza, szczęśliwsza, zaczynasz realizować swoje marzenia. Aż niemożliwe? A jednak!

Ależ się rozpisałam ;)

Moja ocena: 6/6

„Moja droga B.” Krystyna Janda


Książka, która porwała mnie bez reszty. Jest fantastyczna, wciągająca, chwilami mądra, dająca do myślenia, innym razem refleksyjna, rozgadana i zakręcona jak jej autorka. Były momenty, że nie mogłam przestać się śmiać. Mogę tu przytoczyć genialny fragment tak cudnie oddający rzeczywistość:

„Kiedy wchodzę do fryzjera w moim ukochanym miasteczku, w którym zakładów jest chyba z osiem, po prostu zagłębie zakładów fryzjerskich, nie wiadomo dlaczego zresztą, bo nikt do nich nie chodzi, fryzjerka czyta gazetę i nawet nie drgnie, kiedy staję w drzwiach. W salonie zwykle nie ma nikogo. Pytam, speszona niechętnym przyjęciem, czy mogłabym się uczesać, a wtedy ona, odgryzając kęs bułki i nadal nie ruszając się z miejsca, z pełnymi ustami pyta:
- A jak?
- Zwyczajnie – odpowiadam. – Chciałabym umyć głowę i ułożyć włosy przy użyciu szczotki.
Wtedy ona wskazuje ruchem głowy, żebym poszła do umywalki, powoli kończy jeść, w drodze do mnie wygląda przez okno, by zobaczyć, co się dzieje na ulicy, na której, jak to w małym miasteczku, nie dzieje się nic, i zaczyna mnie drapać i urywać mi głowę, czyli myć włosy.”

Przepraszam za taki długi cytat, ale nie mogłam się powstrzymać :) Jeśli chcecie więcej, polecam również opowieść o wizycie w SPA.

Naprawdę, żeby poznać bliżej panią Krystynę, wystarczy przeczytać „Moja droga B.” Co za cudowna kobieta! Taka życiowa, mądra, szczera aż do bólu, a dzięki temu daleka od dwulicowości, udawania i tym podobnych.

Moja ocena: 5/6

„Różowe tabletki na uspokojenie” Krystyna Janda



To moja pierwsza książka Krystyny Jandy. Wzięłam ją z półki w bibliotece kierowana instynktem „książkowym” i po raz kolejny mnie nie zawiódł. Nie mogłam się oderwać od tego zbioru felietonów. Chciałam więcej i więcej, a gdy się skończyły, chciałam jeszcze więcej i poszłam do biblioteki szukać kolejnych jej publikacji.

Muszę przyznać, że ma lekkie pióro. Pisze niesamowicie wciągająco, a to zapewne dlatego, że jest szczera. Skąd to wiem? Nie jest trudno to wyczuć. Jej charyzma jest zaraźliwa. A proste opowieści o codzienności dają wiele do myślenia.

„Różowe tabletki na uspokojenie” będą jedną z tych książek, do których będę chciała kiedyś wrócić – jeśli czas mi na to pozwoli ;)

Moja ocena: 5/6