wtorek, 15 kwietnia 2014
"Zaklinacz słów" Shirin Kader
Jak to możliwe, że ktoś tak pięknie pisze...?
Kiedy czytałam "Zaklinacza słów" chwilami wydawało mi się, że to nie powieść, ale poezja. Autorka delikatnie nawlekała każde słowo na niemal niewidoczną pajęczą nić mieniącą się w słońcu srebrem, tworząc magiczny instrument, na którym grała moja wyobraźnia.
Historia o Zaklinaczu Słów, który pojawił się w życiu pewnej kobiety zakochanej w baśniach orientalnych, przenosi nas do odległych krain i zaświatów naszej wyobraźni. Gabriel tak szybko jak się pojawił, tak szybko znikł. A Nina pozostała z tajemnicą... Tygodniami zastanawiała się gdzie jest ten człowiek, którego wszyscy widzieli, a nikt nie potrafi go opisać, którego wszyscy słyszeli, a nikt nie jest w stanie ująć w słowa jego magicznego głosu. Nie mogła pojąć, po co pojawił się w jej życiu, nauczył kochać każdym spojrzeniem, gestem, szeptem, przemieniając jej codzienność w baśń, a później rozpłynął się w niebycie? Szukała go między alejkami, które często mijali, czekała w ich zaklętych czterech ścianach, próbowała "zawołać wiatr, zanucić deszcz, zagwizdać tęczę z nadzieją, że może usłyszy." Dopiero po pewnym czasie dowiedziała się, że wszystko wydarzyło się po to, by mogło się wypełnić przeznaczenie.
Przenosząc się do tego fascynującego świata "Zaklinacza słów" miałam wrażenie, że znajduję się gdzieś na pograniczu snu i jawy, baśni i rzeczywistości, bo jak sama autorka pisze "żyjąc wśród baśni, nie wiesz, kiedy niepostrzeżenie stajesz się ich częścią".
Jeśli szukasz utraconej baśni, a te poszukiwania przypominają czasem ściganie uciekającego pociągu, pamiętaj, "że wciąż warto biec, nawet w nieskończoność"...
Moja ocena: 6/6
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz