Kobieta raz dotkliwie zraniona przez życie, zamyka się w
swoim świecie, ukrywa się w swojej skorupie, bo boi się zaznać szczęścia. Jest
pewna, że gdy będzie je dyskretnie omijać, a jej życie będzie zwyczajne, nic
złego jej się już nie przydarzy. Nie oczekuje uniesień, ani miłości. Mijają
kolejne dni, a ona żyje przeszłością i nie umie się od tego uwolnić, a może
nawet nie chce. Niespodziewanie pojawia się mężczyzna, przed którym ciągle
ucieka ze strachu.
Myślę, że jest to historia bliska wielu kobietom, którym los
odebrał szczęście. Potrzebują one dużo czasu, żeby znowu
uwierzyć w życie
Książka ma ponad 600 stron, ale czyta się ją ekspresowo, bo
jest napisana bardzo swobodnie. Śledząc stronę po stronie miałam wrażenie, że
oglądam serial. Książka nie jest ambitna, ale nie jest też kiczowata. Idealnie
nadaje się na lekturę wakacyjną. Niektórzy mogą narzekać na przeciągającą się
akcję, ale autorka robi to celowo, by ukazać jak długim procesem jest
odzyskiwanie nadziei i walka ze strachem przed szczęściem.
„Alibi na szczęście” czyta się jak Grocholę, ale nie można
powiedzieć, że jest to książka z najniższej półki. Świadczy o tym fakt, że
autorka wydała ją (debiut!) w Wydawnictwie Znak. Polecam ją każdemu, kto chce
na chwilę odetchnąć od ambitnych pozycji, kto ma ochotę poczytać coś nie
wymagającego zastanawiania się co autor mógł mieć na myśli… To nie jest
książka, do której się wraca, ale warto po nią sięgnąć. Czy przeczytałabym jej
kolejną część? Szczerze mówiąc nie wiem. Nie lubię czytać kolejnych części
żadnych książek, niezależnie od gatunku i od tego czy książka mi się podobała
czy nie. Już kilka razy zabierałam się do ciągu dalszego jakiejś historii i
niestety okazała się nudna i naciągana, dlatego w tym wypadku nawet nie będę próbować.
Moja ocena: 4/6
Moja ocena: 4/6
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz