czwartek, 23 stycznia 2014

„Projekt szczęśliwe małżeństwo” Hall i Jenny Runkel




Jeśli korci Cię, żeby tę książkę kupić, szczerze odradzam. Wiem, może robić dobre pierwsze wrażenie. Ładnie wydana i przypomina trochę z okładki „Projekt szczęście” Gretchen Rubin, która ma wielu wielbicieli na całym świecie. To chyba było celowe, aby się z nią kojarzyła, a tym samym dobrze sprzedała. 

Czytając „Projekt szczęśliwe małżeństwo”  męczyłam się niemiłosiernie, mimo że byłam nastawiona do tej książki pozytywnie (początkowo). Mam wrażenie, że autorzy napisali ten poradnik na siłę.  Jest on dla mnie pustym bełkotem, zdania w żaden sposób nie układają się w płynną całość, przez co ciężko mi go było swobodnie czytać. To, co autorzy napisali, można było umieścić na jednej stronie nie marnując ani tuszu ani papieru. Wiem, wiem, o wielu książkach można tak powiedzieć, ale one zawierają coś więcej, coś, co wciąga, a nie możemy tego do końca określić, co rozlewa się po naszym sercu jak pyszny karmel. A tu… Jeśli ktoś chce w skrócie wiedzieć, jaka jest treść tego poradnika, może przeczytać poniższe punkty. Jeśli kogoś to średnio interesuje, zapraszam do części zamieszczonej pod nimi.

1. W małżeństwie trzeba ze sobą szczerze rozmawiać o swoich pragnieniach.
2. Każda ze stron powinna inicjować sytuacje intymne, a nie czekać aż zrobi to partner.
3. Nigdy nie należy krzyczeć na swoją drugą połowę, tylko spokojnie rozmawiać.
4. Warto jest zawsze spojrzeć na wszystko z boku.
5. Jeśli mamy problem ze sobą, nie zbudujemy udanego związku.
6. Nie powinno się mieszkać z rodzicami po ślubie, bo to powód częstych kłótni, a nawet rozwodów.

W  skrócie byłoby na tyle. Wszystkie te punkty są chyba OCZYWISTE dla każdego dorosłego człowieka. Przynajmniej tak mi się wydaje. A autorzy jeszcze te tematy rozwlekają na kilka, kilkanaście albo kilkadziesiąt stron. Człowiek ma wrażenie, że żuje coś gumowego, co się ciągnie, staje w gardle i nie można tego przełknąć.

Kiedy męczyłam się z tą książką (bo miałam nadzieję, że kolejny rozdział będzie ciekawszy), miałam wrażenie, że czytam typowy amerykański poradnik, który można kupić w hipermarkecie za 2 dolary. Poradnik, w którym jak mantrę powtarza się w kółko jedno i to samo, tylko innymi słowami, jakby człowiek nie rozumiał, co się do niego mówi. Irytujące! Ale każdy może mieć inne zdanie na ten temat i jeśli naprawdę, mimo tych ostrzeżeń czuje, że musi tę książkę kupić i przeczytać, proponuję ją od kogoś pożyczyć, bo szkoda pieniędzy.

Moja ocena: 1/6

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz