Właśnie skończyłam czytać „Tak sobie myślę”. Przetrząsnęłam
przed świętami całą księgarnię, żeby znaleźć coś ciekawego. Miałam
już dość płytkich pseudopowieści, od których uginają się półki i z których
połowa jest o tym samym. Trafiłam na książkę Jerzego Stuhra. Patrzę, że w
formie pamiętnika. O! To może być ciekawe – pomyślałam. Może coś lepszego i na
innym poziomie niż to, co proponują półki z bestsellerami.
Faktycznie, czytało
się dobrze. Niby nie było w tej książce nic nadzwyczajnego, a jednak pochłonęła mnie
całkowicie. Z trudnością odkładałam ją na bok, choć często robiłam to celowo, bo chciałam sobie zostawić coś
na wieczór, na następny dzień… Kupując tę książkę myślałam, że będzie to
pamiętnik dotyczący przeżywania choroby, odczuć aktora z tym związanych, utraty
nadziei i jej odzyskanie. Był y to faktycznie zapiski z tego okresu, ale o
samej chorobie było niewiele. Kilka zdań o tym, że pan Jerzy wybiera się na
terapię, jest w szpitalu albo wychodzi do domu. W książce znaleźć możemy raczej
przemyślenia dotyczące głownie bieżących wydarzeń Polsce i na świecie. I mam wrażenie, że z
naciskiem na politykę. Oczywiście możemy się zgadzać z jego poglądami lub nie.
Nie o to tutaj chodzi. Nasze upodobania polityczne nie muszą mieć nic wspólnego
z tym, czy lubimy Jerzego Stuhra jako aktora czy nie. Może niektórzy chcieliby
dowiedzieć więcej o przebiegu choroby aktora, ale uszanujmy to, że on nie chce o
tym mówić. Pisze tylko tyle, ile uważa za stosowne. Jest osobą publiczną, ale
ma prawo do prywatności. Jak każdy.
Czy ta książka wniosła coś w moje życie? Zapewne tak, bo co
jakiś czas jakiś jej fragment albo myśl z nią związana powraca do mnie jak
bumerang. Dużego wrażenia jednak na mnie nie zrobiła, bo może zbyt wiele od
niej oczekiwałam, ale cieszę się, że na nią trafiłam. Naprawdę dobrze się
czyta, a co najważniejsze – dobrze się kończy.
Moja ocena: 4/6
Moja ocena: 4/6
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz